Prosto z mostu

Puszki na ulicach


Przez tydzień czułem się nieswojo. Byłem w stolicy europejskiego kraju, pełnej przybyszy na krócej i dłużej z całego świata; różnokolorowy tłum przewalał się ulicami, na ogół w celu dokonania mniejszej lub większej transakcji handlowej; w zasięgu wzroku nie było jednak żadnej reklamy "outdoor", żadnego billboardu. Żadnego gargantuicznego nadmuchanego misia reklamującego czekoladopodobne pastylki ani piątego sequela hollywoodzkiej superprodukcji. Czułem się jak mieszkaniec kamienicy przylegającej do torowiska tramwajowego w dniu, w którym wyłączono prąd w trakcji - nieswojo.

Ponieważ złotówka, mimo deklarowanego przez rząd braku kryzysu, straciła w ostatnich dniach jedną trzecią swojej wartości, obejrzawszy wystawy sklepowe na głównych ulicach, wybrałem się na zakupy do podmiejskiej galerii handlowej. Udałem się we wskazanym przez tuziemca kierunku, ale hipermarketu tam nie znalazłem. Uratował mnie przypadek. Gdy przeglądałem na wyświetlaczu aparatu cyfrowego zrobione zdjęcia, na jednym ze sfotografowanych budynków zauważyłem nieduże logo sieci handlowej. Żadnych kolorowych płacht, żadnych pstrych reklam sklepów znajdujących się w galerii. Po prostu logo nad wejściem do galerii.

U nas jest inaczej. Żyjemy ciągle fascynacją kolorowymi drukami, które przeciekały do nas z Zachodu w szaroburych czasach PRL. Chłopcy zbierali wtedy prospekty samochodowe, a mężczyźni różnobarwne puszki - niejeden salon w M-3 miał wówczas ścianę wyłożoną rzędami puszek po piwie (nie ma pewności, że mieszkańcy tych salonów wypijali uprzednio zawartość wszystkich puszek; najważniejsze było zbieractwo).

Dziś ściany domów i galerii handlowych są wyłożone kolorowymi płachtami. Być może w tej estetyce reklamowego kiczu najłatwiej zobaczyć, co lubi homo sovieticus - w czasach reklam Spółdzielni Spożywców Społem i Centrali Rybnej wychowany na śmieciach z Zachodu.

Wylewałem te żale po powrocie do Polski. "Oni tam po prostu zakazali reklam" - wyjaśnił mi znajomy. "Oni" - o, tak powiedziałby homo sovieticus; - "tam" są normalni ludzie, którzy, gdyby mogli, tak jak u nas zastawiliby ulice billboardami i trzymetrowymi puszkami reklamującymi napoje, oraz są ci "oni", którzy na to nie pozwalają. Nie bierze pod uwagę, że "tam" nie głosuje się na tego, kto wyżej pluje albo kto przyniesie do studia telewizyjnego większy świński ryj. Politycy reprezentują mieszkańców, nie życzących sobie puszek i billboardów na ulicach. Chcących mieszkać w ładnym mieście.

Maciej Białecki
Stowarzyszenie "Obywatele dla Warszawy"

www.bialecki.net.pl
4798