Cygan zawinił?

Za dwa dni, 12 września, minie termin ewentualnego zaskarżenia wyroku Sądu Rejonowego Warszawa Praga, który z powództwa Grupy 3J zasądził od Szpitala Praskiego kwotę prawie 3, 7 mln zł plus odsetki za niezapłacone faktury z 2007 roku.

Zaskarżenie wyroku, które kosztowałoby 75 tys. zł, jest - zdaniem dyrektora Pawła Obermeyera - praktycznie bez sensu, bo racje wykonawcy są oczywiste. Gdyby wyłożyć te pieniądze z kasy szpitala, oznaczałoby to jego ruinę.

Przypomnijmy, w czym rzecz. Rok temu Grupa 3J wraz z firmą klimatyzacyjną Klimor rozpoczęły budowę od dawna planowanego pawilonu A2, gdzie miały znaleźć się m.in. wszystkie sale operacyjne, oddział medycyny ratunkowej i cała diagnostyka obrazowa, czyli rentgen, usg, tomografia komputerowa. Pozwoliłoby to ponad 200-letniemu szpitalowi na godne wejście w XXI wiek i włączenie go do krajowego systemu ratownictwa. Nie bez znaczenia była też perspektywa utworzenia tu zaplecza medycznego dla budowanego stadionu narodowego. Ale lepsza opieka medyczna i nowoczesność kosztują.

Za rozpoczęcie tej budowy stanowiskiem zapłacił poprzedni dyrektor szpitala. Zarzucano nieprawidłowości w procedurach przetargowych, które jednak - po badaniu przez Urząd Zamówień Publicznych - nie potwierdziły się. Budowa trwała, ale wykonawca wciąż nie dostawał należnych mu pieniędzy. Gdy zaległości przekroczyły 15 mln złotych, mimo starań nowego już dyrektora, właśnie Pawła Obermeyera (powołanego w grudniu ub.r.), wykonawca zabezpieczył plac budowy i opuścił go, co oczywiście znów zwiększyło koszty. Po pewnym czasie budowa znów ruszyła, bo Rada Warszawy przyznała pieniądze, ale z ponad 15 mln zł za prace wykonane w tym roku, wykonawca dostał tylko 6 mln, a o zaległych za ub. rok owych 3,7 mln Biuro Polityki Zdrowotnej nawet nie chce słyszeć. W prasie ukazały się nawet wypowiedzi wiceprezydenta Kochaniaka (w jego gestii leżą sprawy służby zdrowia), że szpital powinien na to wziąć kredyt. Ta opinia nie pojawia się jednak nigdzie na piśmie. Dziwne, bo media nie są chyba środkiem do porozumiewania się z dyrektorem szpitala...

Szpital Praski jest szpitalem miejskim, a zatem samorząd miasta, podobnie jak o drogi, szkoły czy budynki komunalne jest zobowiązany do dbania o niego. Gdy sprawa nabrała rozgłosu, m.in. dzięki radnym z naszego terenu, 8 maja Rada Warszawy przyznała pieniądze dla Szpitala Praskiego, w tym „zwiększenie dotacji związanej z realizacją przebudowy wraz z rozbudową Szpitala Praskiego - kwota 3 757 561 zł. Jest to napisane czarno na białym w uzasadnieniu do uchwały nr XXX/943/2008 z 8 maja w sprawie zmian w budżecie m.st. Warszawy na 2008 rok. Ale sama uchwała to jednak za mało. Jej wykonanie jest obowiązkiem prezydenta miasta, który przekazuje środki poprzez umowę dotacyjną. A taka umowa nie została przygotowana przez urząd m.st. Warszawy.

Budowa na razie trwa, choć wykonawca jest już ostrożny. Zapowiedział, że prace zakończy w październiku, bo na tyle starczy pieniędzy. Inwestycja nie będzie zamknięta, czyli termin jej zakończenia - a wykonawca przedtem deklarował, że do końca roku zamknie I etap - znów się przesunie, co tylko generuje koszty. Stracą na tym wszyscy, a przede wszystkim pacjenci. Warto dodać, że miesięcznie w szpitalu przebywa 1500 pacjentów, nie licząc tych, którym udzielana jest pomoc w ramach dyżurów, izby przyjęć i przychodni przyszpitalnych. Dyrektor prosił o przesunięcie kilku milionów złotych z wieloletniego planu inwestycyjnego na ten rok, by nie tracić czasu. Na razie odpowiedzi nie ma.

- Biuro Polityki Zdrowotnej zarzuca mi, że nie przedstawiłem programu naprawczego - mówi dyrektor Obermeyer. - Przygotowałem go jeszcze w marcu. Teraz zmieniły się realia: system rozliczeń z Narodowym Funduszem Zdrowia, co powoduje, że wszystko trzeba liczyć na nowo. Zarzuca nam się np. że szpital nie wypracowuje dochodu. Nikt jednak nie bierze pod uwagę, że zapewniamy dla miasta codzienne ostre dyżury chirurgii, interny, intensywnej terapii, toksykologii, urologii i ginekologii, a weekendowo chirurgii urazowej i ortopedii. To kosztuje, i to bardzo dużo. Praktycznie nie sposób zarobić na ostrym dyżurze, jeśli np. pogotowie przywozi ofiary wypadków, z urazami wielonarządowymi, co kosztuje często nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Jako lekarz nie mogę się zgodzić na to, by oszczędzać kosztem zdrowia pacjentów - kontynuuje dyrektor. - W ciągu 9 miesięcy mojej pracy tutaj dostępność do szpitala zwiększyła się o 100 procent. To zasługa lekarzy i pielęgniarek. Przykładem może być położnictwo: w lipcu 2007 było 90 porodów, w tym roku, też w lipcu, 181.

Stare budynki to nie jedyny problem naszej placówki. Nie da się jednak funkcjonować w XXI wieku bez zakupów sprzętu. Występowałem o to już dwukrotnie - mówi Paweł Obermeyer. - Potrzebujemy pilnie aparatu do znieczuleń, respiratora, artroskopu, laparoskopu. To podstawowe narzędzia. Wstyd, że neurochirurdzy pracują sprzętem pożyczonym bezpłatnie od firm, a nawet stół operacyjny jest pożyczony....

Nieodparcie nasuwa się pytanie: Cygan zawinił, a kowala chcą powiesić?

Z ostatniej chwili: w miniony piątek dyr. Obermeyer przekazał do miasta kolejny program naprawczy.

  
7039